FB

Oprócz odkrytej podczas badań archeologicznych w lipcu 2016 r. kamiennej szubienicy w Złotoryi, niewiele osób zdaje sobie sprawę, że w okolicy istniały jeszcze inne urządzenia tego typu. W miejscowości Wojcieszyn plac straceń znajdował się przy dawnej drodze do Złotoryi. Z kolei  w Proboszczowie szubienica stała na rozdrożu za wsią, w kierunku na miasteczko nad Kaczawą, znane dawniej z wydobywania złota. Obiekty te zostały zaznaczone na mapach wojskowych z połowy XVIII wieku. Niestety nie uwieczniono na nich szubienicy w Jerzmanicach, ani w pobliskiej Pielgrzymce. Do tej pory nie udało się jednak określić, gdzie znajdowało się miejsce kaźni skazańców w tej miejscowości, chociaż zachowały się informacje o wielu egzekucjach.

W Jerzmanicach (niem. Hermsdorf), szubienica znajdowała się na wzniesieniu, przy szosie ze Złotoryi do Lwówka Śląskiego, od której dziś zresztą odbija polna droga w kierunku dawnego miejsca straceń. Na północny-zachód od wsi widoczne jest wzniesienie, częściowo zalesione, zaznaczane na mapach jako Góra Szubieniczna (niem. Galgenberg). Z jej szczytu doskonale była widoczna sama miejscowość, jak i dawny, ważny trakt. Miało to znaczenie prewencyjne i odstraszające, dlatego wybierano tego typu lokalizację dla tych obiektów. Znane są dwa wyroki śmierci wykonane na tym miejscu kaźni. Wspomina o nich jeden ze śląskich kronikarzy. Co ciekawe odbyły się one w tym samym roku, w identycznych sprawach. Pierwsza z nich miała miejsce dnia 21 marca 1686 r. Wówczas, jak zapisano w kronice w „Hermsdorffe beim Goldberg” stracono pomocnika krawca, który podłożył ogień. Został on wpierw ścięty, a następnie jego zwłoki zostały spalone. Egzekucja nie była najwyraźniej nauczką dla pewnego pomocnika murarskiego, który również oskarżony o podpalenia, został ścięty i spalony na miejscu straceń w Jerzmanicach, dnia 27 czerwca 1686 r. Szczególnie szkodliwym przestępstwem było właśnie podłożenie ognia, które przynosiło znaczne straty, niekiedy pożary niszczyły całe ośrodki, pozbawiając ludzi nie tylko majątku, ale też nierzadko życia. Sprzyjała temu w miastach gęsta zabudowa domostw przeważnie wykonanych z drewna. Dlatego też podpalaczy (niem. Mordbrenner) karano z całą surowością obowiązującego prawa. Kodeks kryminalny Karola V zwany popularnie Caroliną z 1532 r., przewidywał karę odzwierciedlającą czyn, czyli w przypadku podpalaczy – spalenie żywcem na stosie. Tutaj wobec skazańców sankcję tą złagodzono, ścinając obu delikwentów przed spaleniem ich ciał.

Nie wiadomo, który z katów wykonał wyrok. Być może ze Złotoryi, chociaż władze miejskie na jego zatrudnienie zdecydowały się dopiero pod koniec XVII stulecia. Został nim Gottfried Mende. Wcześniej miasto i wsie w regionie obsługiwał kat z Legnicy, o czym zaświadczają liczne prośby o wypożyczenie wykonawcy wyroków z tego ośrodka.

Tekst został opublikowany w periodyku „Echo Złotoryi”, nr 9 (127), wrzesień 2016, s. 16. PLIKI DO POBRANIA TUTAJ.